Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

ciągu, w zgrabiałych już z zimna palcach, trzymając strajkujący „Primus“ pod cienką strugą wody. Dla rozrywki wszczął z Zauchą rozmowę o rzeczach wzniosłych. Zbity trochę z tropu przez towarzysza, pochylił w zamyśleniu czoło, gęsto pokryte głębokiemi zmarszczkami zdziwienia i przez dłuższy czas przyglądał się strudze wody, omywającej czarne kształty maszynki.
— Bo ty niepotrzebnie ulegasz wpływom tych zwarjowanych mistyków — zaczął po namyśle. — Duch, duch i duch, potencja energji twórczej, misterja jakieś, a tymczasem w życiu jest wszystko proste i jasne.
— Chwała Bogu! Przynajmniej jeden się znalazł, dla którego na tym padole niema tajemnic.
— No, tajemnice są, ale tak długo, dopóki się ich nie pozna.
— Czyżby?
— Oczywiście. Masz naprzykład aureolę na obrazach świętych. Myślałby kto, że istotnie święci emanują z głowy jakąś złotą jasność. A tymczasem, jeśli się studjuje sztukę, to się wie, iż pochodzenie tego zjawiska jest bardzo prozaiczne. Oto malarz przestylizował w ten sposób łajna ptasie, jakiemi zwykle okryte były głowy posągów.
— Kto ci to powiedział? — spytał ze złowróżbnym spokojem Zaucha.
— Jakto? To ty nie wiesz o tem? Przecie to powszechnie znana rzecz! Tak wykładał jeden bardzo poważny uczony w Monachjum.
— Boże, co będzie, jeśli naród tych uczonych wygra wojnę! — jęknął Zaucha.