Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

brzmiewała bezustanku jednem jedynem słowem „chleb, chleb, chleb!“ Większa lub mniejsza racja chleba decydowała teraz o ludziach. Kartki chlebowe były paszportem, dyplomem urzędniczym, honorowym — wszystkiem. Chleb stawał się skarbem, bogiem, życiem, miłością, źródłem szczęścia i zadowolenia, marzeniem. Jakiś biedny urzędniczyna w Piotrogrodzie, złapawszy żonę i siostrę na tem, że zjadały mu jego porcję chleba — zabił je.
Tak wytworzyła się atmosfera kultur najniższych, atmosfera, jaka przejściowo może być w nędznych obozowiskach Indjan, Eskimosów, czy innych nomadów — atmosfera głodu. Wyjąwszy myśl o jedzeniu, każda inna traciła realną podstawę, nie miała racji bytu. Hasła ideowe zbladły, stały się humbugiem, służącym do wydarcia naiwnym chleba dla siebie. Głód zabił duszę. Zamiast etyki zaczęło się krystalizować coś w rodzaju „Prawa dżungli“, w którem wciąż powtarzało się tylko „będziesz jadł“, „nie będziesz jadł“ i „chleb, chleb, chleb, chleb!“ Tym wabikiem zbudzone, zrywało się w duszach ludzkich chciwe padła ptactwo drapieżne, wychodził z ukrycia zwierz bezlitosny. Obłuda, kłamstwo, zdrada czyhały na każdym kroku. Ludzie lubowali się w nikczemnościach i w podstępnej, okrutnej przewrotności.
Trudno było tem powietrzem oddychać.
Zmącił się, zamglił duchowy pryzmat Zauchy, a kontury widzianych przezeń ludzi stały się nieczyste do tego stopnia, iż biedny, udręczony i przeczulony wygnaniec wolał na nich nie patrzeć. Ile razy przypomniał sobie Popiołkę, zawsze przychodziła mu na myśl jego czarna, niesamowita syl-