Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/249

Ta strona została skorygowana.

popłynie przez wielkie place, ulice, przez aleje kremlińskiego parku, może nawet słowiki nocami śpiewać będą — ale człowiek nie rozkwitnie! W człowieku na długo już złamano wiarę we wszelką wiosnę, na długo oduczono go śmiechu i pieśni.

XXVIII.

Chrobak wciągnął Zauchę w „śpiewający podwieczorek“, który organizował z „łaskawym współudziałem“ różnych osobistości w jednej z nowozałożonych kawiarń. Ponieważ właścicielami jej byli Polacy, Chrobak utrzymywał z nimi dobre stosunki, przez co stale miał zapewniony lokal. Kawiarnia była znana i aż nawet głośna w Moskwie, jako jaskinia spekulacji. Dwa razy na dzień, w południe i nad wieczorem, zgromadzała się w niej ohydna publiczność, bez cienia elegancji nietylko w ubraniu, ale nawet w ruchach, mnóstwo pokracznych figur zezowatych, krzywonogich, brudnych, o drapieżnych minach, a wszystko niesłychanie impertynenckie i aroganckie. Wśród tego kelnerki — w połyskliwej tafcie, w ażurowych pończoszkach i lakierowych pantofelkach, drobne, chude, z minami ptaszków, w malutkich, koronkowych fartuszkach, podskakiwały, kokietowały i pozowały, wyginając się, jak baletnice i strzelając oczami z pod uczernionych brwi. W dymie i gwarze nurzał się zrozpaczony gospodarz, sztywny, drewniany Poznańczyk, pijący wciąż w głębi lokalu wódkę z jakiemś bydlęciem w mundurze i z czerwoną, złotem wyszywaną przepaską na ramieniu.