Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pan — nie lubi. Tak. No, to prędzej czy później stanie pan pod murem. Musi pan stanąć. Sam pan pod ten mur przyjdzie, aby zginąć.
— Dlaczego?
— Tak musi być. Przypomina pan sobie — po straceniu Karoliny Corday był taki moment. Szał ludzi ogarnął. Sami pchali się na gilotynę. Bo, widzi pan, kto bolszewizmu nie lubi, ten nie wytrzyma, nie zniesie życia.
— A pan lubi?
— Szalenie. Jestem bolszewikiem do ostatniej kropli krwi i podzielam całą duszą wszystkie ich radości i smutki.
— Dlaczego?
— Nie kłamią.
Zaucha parsknął śmiechem.
— Nie wierzy pan? Nie zna pan nauki bolszewickiej. Faktycznie, nie zna pan Marksa.
— Istotnie. Znam go mało. Zato znam dobrze „Manifest Komunistyczny“ i pamiętam jedno zdanie, które mi najzupełniej wystarcza.
— Proszę?
— Dosłownie to brzmi tak: W Polsce popierają komuniści partję, która w agrarnej rewolucji widzi warunek odzyskania niezależności narodowej, tę samą partję, co wywołała krakowskie powstanie w r. 1846.
— Partję Szeli — jednem słowem? — uśmiechnął się Szymkiewicz.
— Szeli i c. k. komisarzy austrjackich.
— Dobre! — pokiwał głową Szymkiewicz. — Oczywiście to anachronizm! Ale dobrze, że panu skóra na myśl o tem cierpnie. Bo cierpnie, nie?