Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

weźmie do roboty! Ani biały, ani czerwony — tak bez interesu szwendać się podczas rewolucji po święcie — niezdrowo! Sabotaż do niczego nie prowadzi. Niech się pan zgłosi do komisarza Leszczyńskiego, on pana zatrudni. Jak wrócę z Pitra, będę mu mógł za wami słówko szepnąć...
Podał mu rękę i wyszedł.

XXIX.

Zły i smutny siedział przy swym stoliku Zaucha, gdy wtem ruchem, pełnym łagodnego wdzięku i wytwornej elegancji, osunął się naprzeciw niego na stołek poczciwy Chrobak, a wskazując zarazem na torebkę, którą położył na stoliku, rzekł z miłym, obiecującym uśmiechem:
— Tania zjajały!
— Co ty znowu pleciesz? — zdziwił się Zaucha.
— Te, chciałem powiedzieć, jaja staniały! — poprawił się.
— Człowieku, bój się Boga, gadać po ludzku nawet nie umiesz! „Tania zjajały!“ Co za kretyn! I to mi jeszcze z uśmiechem obwieszcza!
— Eee, bo taki jestem zdenerwowany! — skrzywił się prześladowany biedak. — Te chamy, bolszewiki, zatopiły pasażerski statek „Rostow nad Donem”. Parę tysięcy ludzi utonęło. Statek już wypływał do Konstantynopola.
— A niby co ciebie to obchodzi?
— Tym statkiem miała jechać moja żona z Janią...
— Masz tobie! To fatalne!
— Właśnie. Może były na statku, może nie... Ani się dowiedzieć, ani porozumieć...