Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

— Toś ty istotnie biedny! Ot, czasy! Dokąd spojrzeć — nieszczęście.
— Tylko, że to jeszcze niepewne. Bo a nuż one nie tym statkiem jechały! A zato dostałem przez „Czerwony Krzyż“ wiadomość, której możesz mi pogratulować. Zostałem właścicielem hotelu w Tarnopolu.
— Jakim cudem?
— Ojciec mój umarł, a ja jestem jedynakiem. Bardzo mi ojca żal, nie uwierzysz, jak go kochałem... Od pięciu lat już cierpiał na rozmiękczenie mózgu, ale hotel bardzo porządny...
Zaucha już istotnie nie wiedział, co miał na to odpowiedzieć.
— A wiesz ty, u kogo ja dziś byłem? — odezwał się po chwili Chrobak.
— Nie.
— Zgadnij!
— Sto razy ci już mówiłem, że nie chcę zgadywać, nie jestem wcale ciekawy.
— Byłem u twojego Popiołki. Chciałem się dowiedzieć, czyby się nie podjął robienia lalek dla naszego teatrzyku marjonetek. Powiedział, że nie potrzeba marjonetek robić, że można już żywe angażować. Filozof!
— Może ma słuszność. Zdaje mi się, że on sam jest taką marjonetką. A cóż zresztą?
— Miotacze min ustawiali. Zbroją się. Radzę ci, ostrożniej z nimi, bo możesz się wplątać w jaką historję.
— O mnie się Popiołka nie pytał?
— Nie.
— Był pijany?