Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/263

Ta strona została skorygowana.

natura! — syknął z nieopisaną nienawiścią. — Ona wszystko za pieniądze!
— Wymyślaj mnie, poniżaj, przy obcych, jestem przecie twoją żoną! Na to ja mam pilnować swej dobrej sławy, abyś ty mógł ją szargać. Pytam się, czy masz pieniądzce, bo od dwóch dni na życie mi nie dajesz, a ja dziecku jeść dać muszę!
— Nie mam! Rozumiesz mnie? Nie mam!
— Widzisz! A ja mam! Mam pieniądze i mam wódkę dla ciebie.
To mówiąc, sięgnęła do głębokiej kieszeni sukiennego, bronzowego płaszcza angielskiego i wyjęła z niej dużą butelkę, którą postawiła na stole.
— Od kogo to? Od Popiołki? — krzyknął, wciąż jeszcze nieugięty.
— Od Topora. Wiem, że z Popiołką się gniewasz.
Naturalnie — kłamała.
— Tak. Topór dobry chłop. I pieniądze ma, bo na nic nie wydaje — uspokoił się Drozdowski. — Nie mogłaś to więcej wódki wziąć?... Na rano nie będzie...
— To spirytus. Będzie na dwie butelki.
— Czysty spirytus? Pokaż-no!...
Prosto z flaszki pociągnął łyk.
— Dobry. Mocny. Nie denaturat.
Zaucha podniósł się.
— No, to skoro wszystko dobrze się skończyło...
— Niech-że pan nie ucieka... Tak pana nie puszczę... Napijemy się po kieliszeczku wódeczki... Tu dobry literek jest... Będą dwie buteleczki wódeczności...