— Szukał cię ktoś w hotelu.
— Kto?
— Zgadnij!
Zaucha zbladł i kurczowo zacisnął widelec w ręce.
— Nie mów, nie mów, już wiem, co chcesz powiedzieć! — uprzedził Chrobak wybuch. — Otóż: ucieszysz się! Szukał cię pewien twój przyjaciel. Bardzo sympatycznie wygląda, ale to ogromnie sympatycznie...
— I czemuż cię to tak dziwi? Czy wszyscy moi przyjaciele muszą być podobni do ciebie? Któż to był ten przyjaciel?...
— Zgad... Przepraszam!
Spojrzał na Zauchę znacząco i rzekł:
— Skibiński!
— Nie znam żadnego Skibińskiego!
— Jakże nie! Opowiadał mi, żeście razem byli w Odesie!
— Żałuję bardzo ale nigdy nie byłem w Odesie.
— Ależ mieszkaliście nawet razem. Ożenił się z waszą kuzynką.
— Ach, Niwiński! — domyślił się wreszcie Zaucha.
— No, pomieszało mi się! Niwiński, Skibiński — niwa, skiba, od roli, jednem słowem. Aleście w Odesie razem byli? Zapomniałeś, że byłeś w Odesie? To dziwne! Co za krótka pamięć!... Jak można tak zapomnieć?
— Nigdy z Niwińskim nie byłem w Odesie, tylko w Charkowie!
— To, to właśnie, w Charkowie, w Charkowie! — zgodził się Chrobak.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.