Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzież on jest? — ucieszył się Zaucha.
— Powiedział, że tu przyjdzie, tylko teraz poszedł spać, bo zmęczony bardzo.
— Mieszkanie ma?
— Ma. Na Krywokolennym, w tej „bursie”.
— Aha! To on prawdopodobnie w konspirację „wdepnął”. Może się od niego wreszcie czego dowiemy.
Stanęły Zausze w myśli biedne „dacze” dalekiej gminy wygnańczej, gorzki chleb nędzy i długie dni tęsknoty. Przyszła rewolucja, zdawało się, że niesie wyzwolenie, a oto był to tylko huragan, który jeszcze raz rozmiótł wygnańców po wielkim i wrogim świecie. Lata mijają, rządy się zmieniają — a wciąż to samo wygnanie, to samo „przemalowywanie paszportów”, to samo szeptanie w cichych kątach i ta sama groza prześladowania i katuszy.
Późno już było, gdy wreszcie pokazał się Niwiński — obrośnięty, zaniedbany, ale zdrów, zamaszysty i pełen energji. Oczy mu świeciły życiem i humorem. Zauchę uściskał, że aż biedakowi żebra zatrzeszczały, pannę Ewcię wziął szturmem i mimo późnej godziny zdołał przecie uzyskać jaki taki kawałek pieczeni i trochę ziemniaków.
— Żonę zostawiliście w Kijowie? — spytał Zaucha.
— Dałem jej dwa paszporty, każdy na odpowiednią okoliczność i kazałem jej jechać do rodziców, do Lwowa. Pewnie już jest w kraju.
— A sami co robicie?
— Dokuczam Austro-Niemcom i bolszewikom.
— To znaczy: co robicie? Co się wogóle robi?
— A wy nic nie wiecie?