Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

zbiegowiska czarnych chat. Syberyjczycy, zbudziwszy się z mocnej, poobiedniej drzemki, zawyli melancholijnie swój „pean“ o pięciuset zwrotkach, inni podróżni drzemali, ziewali, patrząc w coraz bardziej gęstniejący błękit, układali się do snu, lub, chcąc przekrzyczeć turkot kół, rozmawiali gromkiemi głosami.
Wieczorem, kiedy wszyscy prawie posnęli, zrobił się rumor i do wagonu wdarł się nowy pasażer, czysto i przyzwoicie ubrany typowy feldfebel, z wygoloną twarzą, przymarzniętym nosem i jasnemi, zimnemi oczami lokaja lub woźnego, jak się później pokazało — Łotysz. Jechał z papierami z „Głównej Kwatery“, opowiadał dużo o swym poufałym stosunku z głównodowodzącym bolszewickim, chorążym Krylenką, zaś wieści, jakie przynosił, zgalwanizowały cały wagon.
— Giermancy idą na Psków! — biadał na cały głos. — Dawno już mówiłem Krylence: — Towarzyszu, posłuchajcie wy mojej rady, Niemcom nie wierzcie! — Ale — gadaj sobie. Sam mądry. A wottie-na! Teraz co? Teraz g.... w rot nabrał i milczy. A ty, matuszka Rassieja — stradalnica, ratuj się, jak możesz i umiesz. Ale nikt jej ocalić nie chce, każdy myśli tylko, jakby skorzystać...
— Sabotaż burżuazji niszczy rewolucję! — odezwał się ktoś.
— Jaki sabotaż? Prosto — robotnicy zdradzają — wykrzyknął Łotysz.
— Tego już za wiele! Robotnik nie zdradzi!
— A wot — ja jechałem z pociągami Głównej Kwatery. Tak oto kolejarze zatrzymywali pociągi po drodze i żądali okupu. Tor kolejowy rozebrali. Prawda, że w razie ewakuacji należała im się pensja