histeryczna żydowica, jakiś kat rosyjski, jakieś bydlę... Nie przyznaje się do narodowości polskiej, gra swą rolę, a ot — przypadkiem — medalik nierosyjski, na bieliźnie jakiś znak, ręce małe i potem orgja straszna w jakiejś piwnicy zakrwawionej, gdzie kości trzeszczą... Mało to ich ginie, zacnych chłopców?
— Brrr! — zatrząsł się Zaucha. — Nie chciałbym ginąć na rosyjskim gnoju...
— Nikt nie chce. I to w taki sposób w dodatku! I znów z rąk tych ludzi! Ale cóż? Robić trzeba! A przytem:
— mało nas, mało nas,
a ty, Józiu, chodź do nas!
Zaśpiewał Zausze refren dziecinnej piosenki.
— Długo tu zostajecie?
— Nie. Jutro jadę do Wołogdy, potem — nie wiem. Ale teraz będę tu częściej bywał, a może nawet czas jakiś zabawię, wypocznę. Porządnie się zmachałem w ostatnich czasach. No, chodźmy, połazimy trochę po mieście.
W drugim pokoju zastali pannę Ewcię.
— Panienka czyta? A co takiego? Można zobaczyć?
Niwiński przystąpił do panny Ewci i zaczął z nią baraszkować.
— Chodźcie, chodźcie! — wołał Zaucha zażenowany trochę tą „niegodną“ lekkomyślnością.
— Dziwne macie maniery! — dziwił się, gdy już byli na ulicy. — Jak to można... jedno z drugiem tak godzić?...
— Znakomicie pomaga!
— Ależ żona!
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.