Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

W szybie wystawowej, jak w lustrze, ujrzał ciemną twarz Agnes i jej błyszczące, ogniste oczy.

XXXI.

Agnes, elegancka, wyświeżona i błyszcząca, jak motylek, wpadła do Popiołki. Przynosiła ważne wiadomości, lecz piękny i słoneczny dzień tak na nią podziałał, że nie chciała poważnie o nich myśleć. Trzepotała się, jak ptaszek, szczebiotała jak mała dziewczynka, a zastawszy Popiołkę w korytarzu przy liczeniu granatów ręcznych, pociągnęła go za sobą, prawie przemocą zawlokła do jego pokoju, pchnęła go na fotel i skoczywszy mu ze śmiechem na kolana, całowała go, świergocąc od czasu do czasu:
— Jaki cudny dzień, mój Ada drogi! Niebo błękitne i jasne, jak uśmiechnięte oczy bogini greckiej. Chciałam ci przynieść jaki kwiat, ale nie mogłam nigdzie znaleźć dość czerwonego... Więc zamiast kwiatu przynoszę ci pocałunek wiosny... swój własny, czerwony...
Niemal ugryzła go w usta, co kochanek przyjął jednak bez widocznego uniesienia.
— Czy nie chcesz przypadkiem wierszy deklamować? — zapytał.
— Ach, daj spokój! Chcę żyć! Co mi po wierszach? Te martwe słowa żyją tylko przeze mnie... Poezja, to mój wampir, mój upiór... Ssie ze mnie moją młodą krew! Wyganiam ją dziś, bo sama chcę żyć... Wiosna się w duszy mej zbudziła, chcę żyć swą wiosną... Patrz! Rozwieszam w powietrzu migotliwe girlandy swego uczucia, zielone festony miłości... Pragnę ciebie!