Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

trochę!... Taki jesteś spokojny, jak gdybyś był smutny, lub jak gdybyś się bał!
— Nie jestem smutny, lecz — nudzę się. Wiosnę już umiem napamięć. Zresztą — humoru nie mam.
Dźwignął się leniwo, zakrzątnął się i wkrótce postawił na stole dwie szampanówki, pełne złoto-czerwonawego rumu.
— Pij-że! — zapraszał ją.
A potem dodał z ironicznym uśmiechem:
— Akt drugi się zaczyna.
Wypiła duszkiem wraz z nim.
— Ach, jakie to dobre! — wykrzyknęła z zachwytem. — Jakie dobre! Akt drugi — powiedziałeś? Jaki akt? O czem myślisz? Z pewnością o jakichś złych rzeczach! Ach, Popiołka, słońca niema w twej duszy! A ja o czem myślę? Chciałbyś wiedzieć, bo pewnie to jakieś rzeczy potworne, krwawe... O, mój kochany, daj mi jeszcze tego rumu, a powiem ci, o czem myślę... I pij! Pij wraz ze mną!
Oglądnęła się po pokoju, jakby szukając czegoś.
— Dlaczego u ciebie kwiatów niema? Ach, ty chmurny, chmurny mój bohaterze! Spojrzyj na moje ręce!
Wyciągnęła ku niemu dłonie małe, wąskie, brunatne, usiane błyskami złota i drogich kamieni.
— Spojrzyj! Obu tych rąk ledwo starczyłoby na parę skrzydeł dla motyla, może na parę skrzydeł dla kolibra. A ręce to skrzydła duszy, kochanku, i jak na skrzydłach motyla wypisane są runy jego losu, tak na skrzydłach — dłoniach wypisane jest przeznaczenie człowieka. Spojrzyj na ręce moje i pomyśl: Czy mogą to być skrzydła potwora? A oto