Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/282

Ta strona została skorygowana.

— Podobno to ręczna robota, wschodnia... A wiesz, kto mi o tem powiedział? Jakiś pan, Polak, który właśnie przyjechał ze Wschodu... Mówił mi, że takie tkaniny, to specjalność Tekny... I pokazało się, że ten pan zna i ciebie i Piotrowskich!... Piotrowscy mi nawet o nim wspominali, zwłaszcza pani Luta kilkakrotnie mówiła... Ach, jakże się nazywa, no? Nie mogę nigdy spamiętać tych waszych polskich nazwisk... Przyjechał niedawno z Turkiestanu, z Taszkientu... Pan Piotrowski miał z nim nawet jakieś zajście... No, Malinowski, Wojciechowski... Przypomnieć sobie nie mogę... Popiołka, jakże on się nazywa?
Anarchista patrzył na nią wciąż zimno, spokojnie, drwiąco. Wreszcie wypił duszkiem swą szklaneczkę, postawił ją na stole i zapytał:
— Kto?
— Ten twój znajomy z Turkiestanu, z Taszkientu...
Wzruszył ramionami.
— Ja tam miałem najmniej z tysiąc znajomych.
— Ale ten człowiek miał tam jakieś starcie z panem Piotrowskim!
— O niczem nie wiem!
— Mniejsza już z tem, jak on się nazywał! O co im poszło, nie pamiętasz? Ciekawe, o co można się poróżnić z tak gładkim człowiekiem, jak pan Piotrowski?
— Ale wiesz, że one istotnie mają złocisty połysk! — odpowiedział Popiołka, przyglądając się z zajęciem pończochom Agnes. — Dużo też za nie dałaś?
— Powiedzieć ci prawdę?