Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak chcesz.
— Nie kosztowały mnie nic. Kupił mi je ten twój znajomy z Turkiestanu...
— Bardzo możliwe. Ale w takim razie mogłaś zażądać od niego paszportu, bo z pewnością był w twoim pokoju.
— Brutalny jesteś!
Obraziła się i schowała nogi pod suknię.
— Akt trzeci! — mruknął Popiołka.
— A ty wciąż grasz komedję? — syknęła Agnes.
— Nie. Ja zrobiłbym to wszystko prościej. Przyszedłbym i powiedziałbym: Popiołka, bolszewicy wystąpią przeciw wam i może być, wpadniesz w ich ręce. Zechcę cię uratować, jeśli powiesz mi nazwisko pewnego pana z Turkiestanu, którego przyjazd Piotrowskich zaniepokoił, a którego nazwiska ja się od nich dowiedzieć nie mogę. O!
— Więc?
— Nic. Ja nie wiem.
— Pomyśl, że z tobą może być bardzo źle.
— Myślałem. A teraz dalej?
Siedziała dłuższy czas, paląc w milczeniu papierosa.
Słyszała, jak napełniał swoją szklankę.
— Musi w tem wszystkiem coś być — rzekła — bo jesteś nadzwyczajnie ostrożny.
— Istotnie. Jest. I nawet z przyjemnością powiem ci, co. A jeśli chcesz się teraz napić, to służę ci chętnie...
— Chcesz mi osłodzić pigułkę?
— Właśnie. Czy ja co wiem, czy nie wiem, to druga rzecz. Między nami sprawy stoją tak: Z wła-