nabożeństwa nocnego mdleli ludzie, osłabieni postami zbyt wyczerpującemi przy niedostatecznem odżywianiu się. Żałobnie i pokutnie brzmiały dzwony, zwiastujące Zmartwychwstanie Umęczonego, a cierpienia Jego stały się ludziom zrozumialsze i bliższe.
Zaucha przegłodował święta wraz ze swym poczciwym towarzyszem. Chrobak, wygrzebawszy gdzieś trochę mąki żytniej, próbował zrobić z niej kluski, w rezultacie jednak ugotował szarą bryłę kwaskowatego, zlepionego ciasta, zresztą od dłuższego już czasu żyli obaj herbatą, kapustą i odrobiną chleba.
W Wielką Sobotę Zaucha, który cały dzień nie wychodził z domu, zapragnął przejść się nad wieczorem, ale gdy stanął przed bramą, przerażenie go ogarnęło, tak strasznie pusta, cicha i martwa była ulica, zwykle ożywiona i pełna wrzawy. Dzień był jeszcze jasny, zdawało się — trupio blady. Domy stały milczące, skostniałe, zamarłe, okna zimno połyskiwały odblaskiem szarego nieba, perspektywa ulicy zaostrzyła się jakoś i wyciągnęła, jak nos u konającego, nawet bruk, ten cierpliwy, wiecznie deptany bruk, zdawał się być wyziębły i cichy, jak gdyby przez długie wieki już nie rozbrzmiewał odgłosami kroków ludzkich. Było tak pusto, że Zaucha wprost bał się iść; niezdecydowany, zdumiony i do głębi przejęty tą martwotą i głuchą ciszą, stał przed hotelem, czekając, co dalej będzie.
Zdaleka zaturkotała dorożka i wkrótce w ostrem przecięciu perspektywy, w ognisku, w którem zbiegały się, jak promienie, proste linje ulicy, pokazała się, podobna zdala do wielkiego pająka w środku sieci. W tej chwili od ciemnej ściany jednego domu
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.