Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

Śniło mu się, że potwór o twarzy Agnes pochylił się nad nim, owinął kilkakrotnie dokoła jego ciała ramiona długie, ruchliwe i potężne jak pytony i porwawszy go, uniósł w przestrzeń ciemną i czarną. Niósł długo, aż wreszcie ofiara straciła oddech — i Zaucha zbudził się, zlany potem.
Leżał przez chwilę nieruchomo, zwolna przychodząc do przytomności. Chociaż w pokoju było zupełnie ciemno i cicho, po jakimś czasie uczuł, że Chrobak nie śpi.
— August, ty śpisz? — zawołał zcicha.
— Nie.
— Sen mnie zbudził bardzo nieprzyjemny.
— Ja też miałem przykry sen.
— Słuchaj-no, August! Wiesz co? Tak dalej nie może być... To do niczego nie doprowadzi. Nie mamy tu co robić.
— A nie mamy.
— Wojska niema.
— No, Haller na Ukrainie...
— Za daleko. Nie puszczą nas tam. Rozstrzelają po drodze.
— A drudzy jeżdżą.
— Niech jeżdżą.
— A jednak — niema innego wyjścia. Trzeba się bić. Zrozumiej, dla nas jest tylko front! Nie jesteśmy gorsi od bolszewików. Tak, siedząc tu, zmarniejemy.
— Jestem tego samego zdania. Dokończyła mnie historja z tym rozstrzelanym statkiem. Mój Boże, jeśli tam Jania była...
— Nie bądź głupi! Pan Bóg wprawdzie nie nazbyt na nas łaskaw, ale może nie będzie okrutny.