Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

A potem zaczął rozmyślać, co znaczy właściwie „świat“ i „kompromitacja.“ Wolno wszystko, co się uda. Czy tak? Tak świat żyje, tak państwa przychodzą do „wielkości i chwały...“

Usnął, przysłuchując się plutarchowym opowiadaniom Łotysza o Krylence.

VI.

Kiedy się zbudził, było już jasno. Pociąg wlókł się przez zaśnieżone pola, od których biła cudna różowo-złota łuna słonecznego dnia. Po szybach ściekały wielkie krople, mieniące się, jak brylanty. Widać było czyste, jasno-błękitne niebo.
Żołnierze palili papierosy, ale nie rozmawiali.
Nastrój w wagonie był poważny, twarze zasępione, skupione.
Zaś czyjś dźwięczny, młody, męski głos mówił, zagłuszając rytmiczny stuk kół i wypełniając swem patetycznem brzmieniem cały wagon:
— To rewolucja? To nie rewolucja, lecz rozbój! Sami zastanówcie się nad tem i zrozumiejcie: Co dobrego dla Rosji może wyniknąć z takiej rewolucji? Kto chce porządek u siebie w domu robić, musi być silny, aby się mógł wrogowi obronić. A my co? Czemże obronimy się? Gdzie nasza armja?
— Armja jest! Wszyscy pójdziemy, jak nam każą! — zaczęto wołać ze wszystkich stron.
Był to nieszczery okrzyk wstydu. Ci żołnierze nie wierzyli w wojnę, ponieważ nie wierzyli w zwycięstwo. Wojna zmęczyła ich do tego stopnia, że osłabli nerwowo i stępieli najzupełniej, a znalazłszy się naraz w chaotycznych, nowych, wytworzonych przez