Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaucha wysunął się z pod kołdry i usiadł na łóżku Chrobaka.
— Słuchaj, ja mam myśl! Wszystko będzie dobrze! Ryzykowna trochę sprawa, ale możliwa. Tylko nie gadaj głośno, bo tu może kto podsłuchuje. Marynarzy pełno w hotelu.
— Co jest? — szeptał w ciemnościach Chrobak.
— Pojedziemy do Francji. Tam podobno jest jakaś dywizja. Front ciężki — prawda, ale jeśli przyjdzie zginąć, to przynajmniej między porządnymi ludźmi i za naszą własną sprawę.
— Jakże pojedziesz? Pieniędzy dużo potrzeba!
— Albo i nie. Ja tu przyjechałem z Kijowa za darmo. Zresztą — od znajomego do znajomego będziemy chodzili, prosili, pożyczali, naciągali, posprzedajemy wszystko, zgłosimy się do wojskowej misji francuskiej, a nie — to pojedziemy sami na Murman i może się tam na jaki statek dostaniemy, albo się przekradniemy do Szwecji...
— W Szwecji bardzo drogo...
— Dla tych, którzy mają pieniądze. Takie dziady, jak my, muszą wszystko dostać za darmo. Goło mi nie pozwolą chodzić, więc muszą mnie ubrać.
— Przecie można coś robić na świecie, naprzykład marjonetki —
— Albo ulice zamiatać! Bardzo miłe zajęcie!
— Czekajno! To jest myśl!
Chrobak zapalił świecę, wstał i zaczął boso uganiać po pokoju.
— Zaucha, to myśl! Jechać! Oczywiście — jechać! Proste, jak jajo Kolumba! Bliżej!
A naraz stanął.