Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

— A dlaczegobyśmy nie mieli do Archangielska jechać?
— Sojuszników tam niema. Do Szwecji też dalej. Z Murmanu, bodaj piechotą wędrując, trafisz wreszcie do jakichś przyzwoitych Lapończyków... Jak pójdziesz z Archangielska, to cię po drodze żydzi złapią...
— Piechotą? A co będziesz jadł?
— Na raki będę chodził do oceanu Lodowatego. Wszystko jedno. Wkrótce wiosna. Najlepszy czas. Jeśli co — w najgorszym wypadku — na jesień będziemy w Szwecji...
— Piechotą? Nie, nie potrzeba. Pojedziemy. Trzeba u Francuzów pokołatać. Widzisz, te największe rzeczy są zwykle najłatwiejsze. I jest jeszcze jedna tajemnica na świecie. Portek nigdy nikt ci nie da, ale frak, a już zwłaszcza mundur — każdy. A do munduru należy jeszcze i płaszcz i buty i to futerko i te papierosy i ten jakiś wikt, żołd... Dobra jest. Jedziemy do Francji. Zaraz po świętach lecę do misji francuskiej...
Zaucha uciekł pod swą cienką kołdrę, a teraz znów Chrobak przysiadł na jego łóżko i mówił, dzwoniąc z zimna zębami:
— Pojedziemy, żeby nie wiedzieć co! Francuzi przyjąć nas muszą. A jeśli nie — żebyśmy mieli przez Chiny piechotą iść, pójdziemy. Poza granicami Rosji wszędzie ludzie żyją.
Po świętach czem prędzej udali się do misji francuskiej.
Odesłano ich do porucznika Pascala.
Młody, przysadkowaty Francuz z nieuprzejmą, urzędową miną i zimnym, obojętnym wyrazem sza-