Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan także przeciw niej? Czy pan wie co o niej?
— Nie. Nie wiem nic.
— Widzi pan... Coś w tem musi być jednakże... Powiem panu szczerze: Pan Popiołka, który chorobliwie wprost unika ze mną wszelkich stosunków, również przestrzegał mnie przed nią... Przysłał mi nawet kartkę... dość dziwną... romantycznie napisaną. — Jeśli pani nie chce zginąć, niech pani nie zdradza swych tajemnic — czy coś takiego. Domyśliłam się, że to o Agnes mowa.
— Jeżeli Popiołka panią przestrzegał, Agnes musi być istotnie niebezpieczna... Dobry on jednak człowiek...
— Więc ja zaraz napiszę. Ale to z konieczności rzeczy list będzie miał dość zagadkowy charakter... Nazwiskiem też podpisać się nie mogę...
— No, pewna serdeczność nie zaszkodzi.
Pani Luta usiadła przy biurku i napisała list.
— Proszę! Niechże pan pamięta: Sprawa jest pilna i ważna. Nie skłamię, gdy panu powiem, że to — kwestja życia.
Zaucha wstał.
— Więc idę — natychmiast. Aha! Jeszcze numer telefonu...
— Mizernie pan wygląda! — odezwała się pani Luta z współczuciem.
— Cóż, nie czas dziś na dobre wyglądanie...
— Panie Zaucha! Bez słowa, chętnie, pomaga pan nam, a sam...
— A sam jestem w tem szczęśliwem położeniu, że nie potrzebuję pomocy.