Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/298

Ta strona została skorygowana.

— Nie śmiałabym nigdy... Ale gdyby pan wiedział!
Głos pięknej kobiety drgnął, a oczy jej napełniły się łzami.
— Nie wiem i nie chcę wiedzieć, droga pani! — rzekł, całując jej drobne paluszki. — Jakie pani ma rozpalone ręce!...
— To ze zdenerwowania... Taka jestem wrażliwa!
Ubierając się w przedpokoju, zauważył na wieszadłach i futro pana Piotrowskiego i palto.
— Nie chciał wyjść do mnie — pomyślał. — Nic dziwnego, nieprzyjemna historja bądź co bądź...

XXXIV.

— I czegóż oni chcą ode mnie? — zwrócił się Popiołka do Zauchy po przeczytaniu listu.
— Nie mam pojęcia. Pani Luta chce koniecznie, żebyście się rozmówili z jej mężem... On powie, o co idzie.
— Z Piotrowskim? Nigdy! Niech zdycha!
— Jest bardzo niespokojna. Aż gorączki dostała ze zdenerwowania. Źle wygląda. Mówiła mi, że sprawa ta jest kwestją życia. Ja — nie wiem. Mówiła mi, że wie, że wy kochaliście się w niej...
— Mówiła to? Mówiła? Pewni jesteście? — gorączkowo pytał Popiołka.
— Mówiła to do mnie. Narzekała na barbarzyństwo miłości męskiej... Że jest interesowna, zazdrosna...
— Rozmówić się z Piotrowskim! Z tym ludożercą! To on ją z pewnością namówił! A cóż on?