Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/300

Ta strona została skorygowana.

— Nie. Kobietę zgubię, uratuję łajdaka, a pokrzywdzonemu wydrę zemstę.
Napił się wódki.
— Nie wiem, co chroni i broni tego człowieka i nie wiem, poco. Ona go zasłania — anioł, przykomenderowany do potępieńca.
— I potępieńcy mają swych aniołów-stróżów.
— Bardzo dziwna i niezrozumiała jest łaska boska. Wy, Zaucha, nie wiecie, jaki straszny, potworny nóż ma na gardle ten piękny Piotrowski. O tym nożu to oni nawet nie wiedzą... Tylko ja broniłem ich dotychczas przed nim... A wiecie wy, co to takiego? „Czrezwyczajka!“
Zaucha zbladł.
— Ratujcie!
— Właśnie myślę: Poco? Jeśli on stąd ucieknie, jeśli do kraju wróci, jeśli ja go wypuszczę, to gorzej, niżbym w Polskę bombą strzelił, bo to jest łotr. Lecz jeżeli go nie uratuję, ona pójdzie pod nóż, a ona — to dobroć, dusza Polski.
— Przyznajecie, że dobroć jest duszą Polski!
— Ta dusza opętana jest przez Piotrowskiego.
— Ratujcie dobroć!
— Zaraz. Człowiek jest absolutnie samotny, o ile się nie kocha lub nie ma złudzeń. Otóż mnie nikt nigdy nie kochał, a ja się nie łudzę. Raz uwierzyłem w boskość człowieka.
— Wam koniecznie potrzebna jest boskość?
— A tak. Człowiek jest Bogiem. Inaczej świat byłby kramem z glinianemi kogutkami i donicami. Kiedy poznałem panią Lutę, ujrzałem boskość — a ona poszła za tym gadem. A teraz ja mam tego gada ratować. Ano, niech będzie! I ja mogę sobie