Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/301

Ta strona została skorygowana.

pozwolić na głupstwo. Będę jeszcze raz wielkim panem. Co mi tam! I tak już długo nie potrwa. Przyjdzie mi kitę odwalić.
— Czemuż to?
— Będziemy się bili z bolszewikami.
— Popiołka, rzućcie to wszystko!...
— A moi ludzie?
— Wcielą ich do „czerwonej armji“...
— Nie. Trzeba jeszcze bolszewikom figla wypłatać. Pilno im posła niemieckiego do Moskwy sprowadzić... Zobaczymy, czy zechce teraz przyjechać... Kiedyż mam się widzieć z Piotrowskim?
— Kiedy chcecie. Pani Luta prosiła, aby jak najprędzej... Mam telefonować.
— Telefon jest u mnie, w sieni. Zadzwońcie do nich! Jak ma być, to już niech będzie zaraz.
W kwadrans później pan Piotrowski, odrobinkę zaczerwieniony, ale z niezmiennym uśmiechem wchodził do „niedźwiedziego barłogu“ Popiołki. Rozmawiał z nim pół godziny, poczem wymknął się dyskretnie, nie pożegnawszy się nawet z Zauchą.
Natychmiast po jego wyjściu rozległ się dźwięk dzwonu alarmowego. Słychać było, jak Popiołka mówił do Utopji:
— Bierzcie „izwozczika“ i natychmiast lećcie po Żukowa. Wiecie, gdzie go szukać. Dyżurni pójdą ode mnie do „Uraganu“, do „Burji“ i do grupy dońskiej, polecenia dostaną ustne. Topór niech trzyma swoich ludzi w pogotowiu, on poprowadzi. Niech do mnie później przyjdzie, dam mu specjalne wskazówki. Ale przedewszystkiem Żukowa mi dostarczcie, tylko żebyście go nie wypuścili z rąk...
— Utopja! — mruknął pewny siebie głos.