Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak śmiecie! — wołał po rosyjsku Szymkiewicz. — Komisarzem jestem, mierzawcy, pod mur pójdziecie, puśćcie mnie natychmiast!
Żukow, elegancki, ufryzowany, coś przedstawiał, tłumaczył, chwytał Topora za rękaw, ale anarchiści rzucili się na Szymkiewicza, zakneblowali mu usta, owinęli twarz szalem i pociągnęli ku wyjściu, ująwszy go pod ręce.
Cała scena trwała zaledwie parę minut.
Muzyka urwała nagle i odezwał się donośny i ironiczny głos:
— Szanowni burżuje! Dziękujemy za podatek, tak chętnie złożony na cele czarnej gwardji. Opuszczamy was, pewni, że za tydzień spotkamy się w innej kawiarni. Zwracam wam tylko uwagę na jedno: Przez pół godziny nikomu nie wolno wyjść z kawiarni, ani telefonować. Nie mówiąc o tem, że między wami są nieznani wam towarzysze nasi, którzy winnego w danym razie jeszcze dziś ukarzą; przestrzegamy gospodarza, iż głową swoją odpowie nam za niedopilnowanie rozkazu. Śmierć zdrajcy!
W chwilę później „czarnogwardiejcy“ znikli, wychodząc, jak przyszli, małemi grupkami.
Przez parę minut trwała martwa cisza.
A naraz odezwał się czyjś głos:
— Kudy nasze nie propadało! Ej, muzyka! Grać! Cóż tak siedzieć będziemy!
Dopieroż podniosła się wrzawa!
Jak tylko przerażony gospodarz zadecydował, że pół godziny minęło, Zaucha wyszedł i pogonił do „osobniaku“ Popiołki. Poznał ludzi z jego grupy, a kiedy uprowadzono Szymkiewicza, domyślił się, że „nalot“ na kawiarnię był tylko pozorem. Żukow?