Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma pan, czego pan chciał! — zwrócił się Popiołka do Piotrowskiego.
— Stój! — zawołał Zaucha. — Czy pani Piotrowska wiedziała, o co idzie?
— Nie! — odpowiedział Piotrowski.
— Jakże pan mógł w tak niegodny sposób nadużyć miłości swej żony i mego zaufania? — wykrzyknął Zaucha.
— Widzicie! Oto do czego temu panu potrzebna jest miłość i przyjaźń!
— Pan nie wie, o co idzie! — rzekł łagodnie Piotrowski, patrząc Zausze w oczy. — Ten człowiek mnie i żonę chciał wydać „czrezwyczajce“... O mnie już mniejsza, ale ona...
— Obaj warciście siebie! — zaśmiał się Popiołka. — Niema co, Zaucha, już za późno! Skrzywdzonego człowieka pozbawiłem rzeczy najświętszej i najsłodszej, to jest — zemsty. Lepszym go przez to nie zrobię, mam jednak nadzieję, że panowie ci spotkają się jeszcze... A teraz, aby koniec położyć pańskiemu niepokojowi i niecierpliwości...
Sięgnął po portfel Szymkiewicza.
— Pozwoli pan!
— To są moje papiery! — podkreślił znacząco Piotrowski.
— Jeszcze nie. Narazie jest to wciąż jeszcze — mój łup!...
Otworzył portfel i zaczął przeglądać papiery.
W pewnej chwili podniósł wzrok na Piotrowskiego.
— Nie-sły-cha-ne! — wycedził przez zęby.
Piotrowski westchnął.