Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

niędzy tak dziesięć, dwadzieścia tysięcy dajcie Kostusi...
— Pani Drozdowskiej?
— Tak. Na powrót do kraju. I powiedźcie jej, żeby się już na mnie nie gniewała. No, prędzej, bierzcie pieniądze i jazda!
Wsunął Zausze w rękę gruby plik banknotów.
— Ej, Popiołka! Mówię wam — przestańcie udawać bohatera z tragedji, powiedźcie swoim ludziom, żeby sobie poszli do stu djabłów i jedźcie z nami...
— Nie. Nie chcę wracać do kraju. Tam — zaczęłoby się znowu — delikatnie, a grzecznie, a przez rękawiczki, a jabym na to patrzeć nie mógł i takąbym im awanturę wykroił, że no! W samych Sukiennicach-bym się okopał. Nam potrzeba silnej ręki — w tedy będzie porządek... Tylko, że my tego nie umiemy... A znów ja lada kogo słuchać nie będę...
— Trudno... No więc... Z Bogiem...
Podali sobie ręce.
— Idźcie już, idźcie! Nie zapominajcie — w pierwszych dniach zaglądnąć do pani Luty... Jak zostanie sama... I do mnie też wpadnijcie... Jeśli oczywiście będzie można, pojmujecie mnie?
— Przed odjazdem napewno przyjdę.
Wpadła Agnes.
— Pan Piotrowskij zdieś? Ach, i wy tut, pan Zaucha! Oto spotkanie! Jak widać, bardzo się żywo anarchistami zajmujecie! No, no! Nie darmo mówią, że polskie legjony mają wraz z nimi wystąpić...
— Ty czego tu chcesz?
— O, niejednego... Przyjeżdżam od pani Luty... Mówiła mi, że pan Piotrowskij tu... Na mieście mó-