Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

wią o jakimś nalocie i aresztowaniu komisarza... Chciałabym z tobą w cztery oczy pomówić...
— Mów w sześć oczu.
— Wolałabym...
— Możesz wcale nie mówić!
— Ja i owszem! — usuwał się Zaucha.
— Zostańcie! Więc czego chcesz?...
— Gdzie Piotrowski?
— Już go niema. Papiery wszystkie dostał.
Agnes aż się zatoczyła.
— Kto? Kto mu dał?
— Ja.
— Ty? Ty? Ty? — syczała. — A więc przecie! Głupcze! Dałeś się wziąć na miłość, a ja ci tę kobietę mogłam oddać, jak zabawkę!... A ty go wypuściłeś z rąk! O, czekaj! Tego ci nie daruję! Za to mi zapłacisz!
Popiołka odpowiedział jej ordynarnem przekleństwem rosyjskiem.
— Tak? Zobaczysz! Dziś jeszcze ją każę aresztować... Łotyszom oddam... A jutro... własnemi rękami serce ci z piersi wydrę... ty, dudku zakochany...
Popiołka, który, odprowadzając Zauchę, stał był przy drzwiach, nieznacznie oparł się o nie dłonią. Nagle dały się słyszeć szybkie kroki kilku ludzi. Wpadł Topór z dwoma towarzyszami.
Popiołka opuścił rękę. Trzymał ją na dzwonku.
— Wziąć ją! Odebrać rewolwer!
— Paszliii woon! — krzyczała Agnes, cofając się i szukając broni w ukrytej kieszeni sukni.
Było za późno.
Chwyciły ją silne ręce.
Mały, czarny „browning“ upadł na podłogę.