Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/312

Ta strona została skorygowana.

— I zamknąć ją — tu, obok, w łazience! — mówił dalej spokojnym głosem Popiołka. — Tak, moja piękna, możesz teraz ryczeć...
Agnes wyła, szarpała się, próbowała gryźć...
— Ja wam!... Zdechniecie pod knutem!... Skórę z was zedrą... Na wolnym ogniu piec będą...
Ale Topór chwycił ją ztyłu pod ramiona i wyniósł, plującą, miotającą się, nieprzytomną ze złości.
— Widzicie? Oto, przed czem ratowałem panią Lutę! — rzekł Popiołka do Zauchy.
A potem dodał z uśmiechem:
— I uratowałem. To jedno mi się udało. A teraz — zmykajcie!

XXXV.

Niwiński szedł Twerską od Bramy Triumfalnej do miasta.
Był zmęczony i zamyślony i patrząc, nie widział.
Szumiał mu w uszach zwykły, nieporządny i nie nazbyt głośny gwar bolszewickiego miasta — jakaś piosenka, jakiś fortepian, brzęczący za oknami kawiarni, klątwy, głosy kobiece zuchwałe, bezczelne.
Nagle gwar ten zmienił swe zabarwienie.
Tupot tylu nóg, szczęk kopyt, broni.... Samochody jadą...
— Co to takiego?
Niwiński oprzytomniał.
— Łotysze!
Zajmowali przecznice Twerskiej, ustawiali w nich karabiny maszynowe.
— Co to? Obława jaka?