— Und was geht das Sie an? — odpowiedział Łotysz. — Scheren Sie sich zum Teufel, sonst kann Ihnen was passieren...
Niwiński zawrócił, ale wlazł w nową kupę, która otoczyła go szczękiem broni i szwargotem niezrozumiałego języka.
Wtem usłyszał język polski.
Koło niskiego domku stały dwie kobiety, z których jedna otwierała furtkę, wiodącą na podwórze i tylne wejście do niskiego domku.
— Panna Ewcia! — poznał Niwiński.
I pobiegł czem prędzej.
— Pan Bóg panią zsyła, aniele! — zawołał półgłosem.
— Kto taki?
— Niech-że pani nie zamyka! To ja, przyjaciel pana Zauchy. Niech mnie pani wpuści!...
— Idziesz, Ewciu? — odezwał się głos kobiecy już z głębi podwórza.
— Zaraz, zaraz, klucz mi się w zamku zaciął! Niechże pan wejdzie! — dodała ciszej.
— A gdzież to panna Ewcia po nocy chodzi? W taki czas!
— Jaki czas? Spokój przecie był zupełny. W kinie byłam wraz z koleżanką. Ale, że pan tak nic nie uważa! Wlazł pan w największą ciżbę!
Widział tylko blady blask jej twarzy w ciemnościach.
— Wielka rzecz! No i cóż? Jestem teraz za murem, w bezpiecznym kącie, nic mi się nie stanie. A czego oni chcą, nie wie pani?
— A czego oni chcą, nie wie pan?
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.