Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.

— I nie zimno panu? Bo jakby co...
Niwiński, zachęcony tym ceremonjałem, wstał i podszedł pocichu do okna.
— A możebyśmy, panno Ewciu, jeszcze porozmawiali? Cóż tam pani widziała w kinie?
— Dramat miłosny, mój panie! On był bardzo bogatym hrabią...
Wtem jak nie huknie wystrzał! Po nim drugi, trzeci...
Niwiński drgnął, panna Ewcia krzyknęła półgłosem.
Rozległ się straszny huk.
— Bomba ręczna! — pomyślał Niwiński.
A po chwili rozklekotało się całe piekło — karabin maszynowy tuż pod domem, gdzieś niedaleko drugi, trzeci, dziesiąty... Trzask się zrobił niewypowiedziany.
Panna Ewcia, jak ptak, frunęła w głąb domu.
— Biją się! — cieszył się Niwiński. — Biją się niewątpliwie, ale kto i z kim?
— Anarchistów rozbrajają! — prawie krzyczała mu do ucha panna Ewcia, wróciwszy z głębi domu. — Biją się. Anarchiści bomby rzucają! Dom pusty! Zarządzająca i panienki uciekają do piwnicy! Co to będzie? Co to będzie?
— Uciekają do piwnicy! — ucieszył się Niwiński. — Panno Ewciu, złoto moje kochane, mój skarbie!... Jesteśmy sami w całym domu?
— Sami!
— Bóstwo moje! Moje kochanie! — błagał Niwiński, chwyciwszy nagle dziewczynę w ramiona i obsypując ją pocałunkami.