Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/319

Ta strona została skorygowana.

— Co pan robi? Panie, panie! — trzęsła się panna Ewcia, ale opór jej słabnął, a wargi już oddawały pocałunki.
— Ewciu, widzę, że mnie kochasz! Nie odmówisz mi! Żołnierzowi-byś odmówiła?
— Panie, panie, ja się boję...
— Nie trzeba się bać... Idź, dziecko do piwnicy z temi panienkami i zamknij mnie na klucz...
— A potem co?
— A potem? Położę się tu.
Wskazał dłonią na jej łóżko.
— Wyśpię się! Wyśpię się! Dziewczyno, cztery noce nie spałem.
— A jak pana zabiją?
— W łóżku nie zabijają...
— A ja myślałam...
— Jutro, jutro będziemy — „myśleli“, a teraz — zmykaj, dziewczyno, do piwnicy i zamknij mnie na klucz!
Pocałunkami nieledwie wygonił ją za drzwi, poczem z westchnieniem rozkoszy wyciągnął się na czystem, dziewczęcem łóżku.
— Nie jestem może wielkim uwodzicielem? — myślał, zapalając papierosa. — A swoją drogą, gdybym nie był taki śpiący... Poczciwa Ewcia... Tak, tak, jeden jest Adam na świecie i jedna Ewa... Dobranoc, dziecko! — rzekł już półsenny, myśląc o żonie.
I zasnął.
A nie obudził się nawet wówczas, gdy tuż pod domem zagrały armaty.