Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Oficer znów wybuchnął:
— Co to jest? Co się stało z ludem russkim? Czy to ten sam lud jest, który cara zwalił? Wy sprzedajecie broń, towarzysze, sprzedajecie mienie pułkowe i dzielicie się pieniędzmi, a to przecie reszta mienia państwowego! Prócz niego Rosja nie ma już nic! I czy to sprawiedliwe? Jakiem prawem ludzie, którzy w pułku byli przez pół roku, mają zagarniać mienie pułkowe, nie uważając na tych, którzy służyli w nim dwa i trzy lata? To grabież, a nie rewolucja. A patrzcie, co się na wsi dzieje? Przejść przez wieś spokojnie nie można!
— Nieprawda, tam już pracują komitety włościańskie!
— Chłopski syn jestem i sam byłem członkiem komitetu włościańskiego, ze wsi jadę! Członkiem komitetu byłem, ale zrzekłem się, bo tu nikt nie poradzi! Chłopi chcą dzielić ziemię po swojemu, bez żadnego systemu — jak im się „ziemielny komitet“ nie podoba — wybierają go na nowo, albo poprostu rozpędzają. Nie można przecież rabować majątku niepodzielonego! Jedna wieś dzieli majątek „pomieszczika“ po swojemu, druga po swojemu, a potem się biją. Mówię — mniejsza już z tem, bierzcie ziemię, jak chcecie, ale pracujcie na niej. Odpowiadają mi: — Dobrze, ja zasieję, a kto będzie zbierał? Kierenskij wydał dekret o ziemi — ja wcale bronić go nie myślę — zwalono go! Ale czy bolszewicy dali chłopu ziemię? Też nie. A zato rozbili armję! Zaś teraz Niemiec nie liczy się z nami i zrobi, co zechce... Tymczasem my będziemy rozszerzali pożar rewolucji...
Mówił namiętnie, z furją, z bólem, którego dłużej już dławić w sobie nie chciał.