Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/334

Ta strona została uwierzytelniona.

losowi. Rozumiała, że wolność utraciła skutkiem własnej nieostrożności. Trzeba było zrobić swoje, nie trzeba było wybuchać, grozić. Marna jest sława, marna jest radość krzyku, czyn jest wszystkiem, fakt! Więc teraz trzeba było głupotę własną odrobić, wolność zdobyć, samą siebie własnemi siłami stworzyć jeszcze raz.
Powoli rękę ze świeczką wsunęła przez otwór w ścianie do pokoju Popiołki. Zaglądała, jak mogła. Nie było nikogo.
Świeczkę zgasiła i wsunęła ją wraz z zapałkami za pończochę, ujęła leżącą na okienku bryłę metalu, namacała krawędź muru — uderzyła raz, drugi, trzeci.
Cisza.
To jest — w najbliższem sąsiedztwie nikt się nie ruszył.
W domu był gwar, bieganina. Prócz tego, gdyby nawet zauważono odgłos tego kucia w mur, pochochodził on z góry, z pod sufitu, jak gdyby ktoś na górze coś przybijał...
Tedy Agnes śmiało już zabrała się do roboty.
Biła w mur, co siły w ręku.
Tynk zaczął się sypać. Namacała pod nim dłonią cegły.
Wtem dały się słyszeć głosy, kroki.
Ze świecą w ręku wszedł do pokoju Popiołka z Drozdowskim.
Agnes zaprzestała roboty, lecz wisząc w ciemnościach na swej pętli pod sufitem, słuchała.
Popiołka otworzył kasę, wyjął z niej szklanki i parę butelek.