A ciało Popiołki od kilku godzin już stygło przed bramą domu.
Padł, prowadząc kontratak na Łotyszów.
Przy nim leżał mały, skurczony Drozd, zwinięty w kłębek, jak gdyby mu zimno było. Nie miał żadnej broni przy sobie.
Przedwiośnie było w rozkwicie.
Szczerem i radosnem sercem powitał je Zaucha. Chwalił sobie szeroki blask nowego słońca, błękit nieba z dniem każdym ciemniejący, zachwycał się ognistemi zorzami, grającemi w niezliczonych szybach ulic, wielbił światłość gwiazd, rozpalających się wieczorem na niebie czystem, podobała mu się nawet żałosna, trupia cisza ulic moskiewskich, puściejących już przedwieczorną godziną, kiedy jeszcze jasno było na świecie. Groza rewolucji, anemiczna bladość tak niedawno kwitnącej jeszcze stolicy, handlowe opętanie ludzi, wiecznie szachrujących po kawiarniach, melancholja milicjanta bolszewickiego, pilnującego pustych i cichych ulic — to wszystko było już dla niego literaturą, czemś zgoła nierealnem, co najwyżej tak nieprzyjemnem, jak — niedostatek pożywienia.
Jeszcze parę dni, jeszcze parę dni — a to wszystko zniknie, jak mara!
Francuzi przyjęli i Chrobaka i Zauchę. Czekano tylko na przybycie jakiegoś statku. Mieli już w porządku papiery, mieli jechać jako Serbowie lub Włosi. Nakazywano im wielką ostrożność, bo bolszewicy nierzadko chwytali się prowokacji. Zaucha z Chro-