lub zagadkowym, są w mem posiadaniu. Dzięki im wiem, z kim mam do czynienia.
Skutkiem swego nieszczęśliwego nałogu nieraz padałem ofiarą niesumiennych wyzyskiwaczy i złych ludzi. Czasy rewolucyjne i powszechne rozluźnienie obyczajów tłumaczą niejedno. Dla tego nie potępiam nikogo.
List piszę na wyjezdnem do Szwecji.
Pani zaś radzę wrócić do męża, który z pewnością przebaczy.
List ten oszołomił Zauchę do tego stopnia, iż przez jakiś czas zupełnie nie mógł myśleć. Nie byłby w stanie wyobrazić sobie tak potwornej podłości. Ale ostatecznie — cios ofiary nie dosięgnął. Piękna pani Luta nie żyła.
Patrząc na jej zastygłą, zamarłą twarz, Zaucha starał sobie uzmysłowić tę nieszczęśliwą kobietę jako małą dziewczynkę. Widział ją, rozbudzoną, żywą, w ogródku, w śród kwiatów, motyli i pocałunków. Wszyscy ją kochali, pieścili, głaskali, wszyscy ciepłemi, dobremi słowami chuchali na małe serduszko. I wreszcie ono rozkwitło miłością, przesłodką wonią czystych wzruszeń, miodem dobroci. Dziewuszka stała się jak promień słoneczny, a czynna i gorliwa jej duszyczka pomagała Bogu w cudzie tworzenia. Przyszła wreszcie dojrzałość ludzka, opadły z duszy pieczęcie, miłość stała się ciałem, weszła między ludzi — i cóż, i cóż?
Jak róża z krzaku zerwana...
Ot! Na marne...
I przypomniały się Zausze owe niesłychanej piękności ptaki rajskie, rozświetlające cudem swych zło-