Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/345

Ta strona została uwierzytelniona.

A potem przez kilka dni prawie nie opuszczał swego pokoju, czekając chwili odjazdu.
Aż wreszcie pewnego poranku przyszedł ktoś i szepnął po rosyjsku francuskim akcentem:
— Dziś wieczorem, o szóstej, w misji francuskiej z rzeczami.
Serce zabiło Zausze jak młotem.
Wzruszenie było tak gwałtowne, że wywołało ból głowy.
— Nareszcie będziemy czemś na świecie! — rzekł do Chrobaka.
— Jest jeszcze psiakrew, jakieś porządne państwo na świecie! — stwierdził Chrobak z przekonaniem i zawołał z zapałem: — Mazda na Jurman!... Te, przemówiłem się, chciałem powiedzieć „Jazda na Murman!“
Była chwila, w której nieledwie modlili się do Francji z wdzięczności.
— Zawsze mówiłem! — przypominał Chrobak.
Minęło uczucie sieroctwa i opuszczenia, minęło przygnębienie osamotnienia.
— Więc nie jest prawdą, aby nas wydano na łup Niemcom i żydowskim komisarzom sowjeckim! — cieszył się Zaucha. — Teraz byle tylko po drodze nie ugrzęznąć!
— Nie bój się, nie tacy my jesteśmy! I to już braliśmy w szkole! Mogliśmy żyć z „bałaganów” w bolszewickiej Moskwie, dojedziemy i na Murman... A potem — zachodni front! Albo — albo!
Wyprostował się.
Nie mogąc doczekać się godziny odjazdu, zdenerwowany Zaucha wyszedł po południu na miasto, pożegnać się z Moskwą.