Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/346

Ta strona została skorygowana.

Wałęsał się zamyślony po ulicach, przyglądając się Moskwiczom, Tatarom, Chińczykom i rozpróżniaczonym, sytym jeńcom wojennym, Niemcom i Madjarom. Dawniej tak liczni żołnierze francuscy i angielscy zniknęli z ulic miasta. Chodził po bulwarach, zarosłych sośniną i brzozą, puszczającą już pęki. Szedł ktoś przez ulicę i jadł coś, a każdy kto go mijał, musiał zaglądnąć: Co on tam je? Wszędzie widać było troskę, głód, nędzę.
W ulicy Twerskiej ujrzał żałosny pochód jeńców, żołnierzy rosyjskich, wypuszczonych z niewoli niemieckiej. Była to chmara wynędzniałego, obdartego chłopstwa w łachmanach, na pośmiewisko puszczone do Rosji pułki schorzałych, wyczerpanych żebraków. Jakby na ironję szła ta horda dziadów z pod Łuku Triumfalnego, przez który z biciem w bębny, śpiewem i szelestem rozwianych sztandarów miały wracać z wojny wojska zwycięskie.
Chodząc tak, znalazł się na Placu Czerwonym pod murami Kremla. Ostatni raz rzucił okiem na piękną, choć tak cudaczną cerkiew Joana Błażennego. Skrystalizował w niej duszę rosyjską genjalny Włoch, któremu Iwan Groźny oczy zato wyłupić kazał, obawiając się, aby drugiej takiej cerkwi gdzie nie postawił. I stała ta cerkiew dziwaczna, a pstra, potwór dziwno-kształtny, a przykuwający wzrok do siebie, symbol jakiś czy znak nie do odcyfrowania. Zausze przyszedł na myśl wiersz Słowackiego.
...pomięty
Jak dziwna jaka perła kałakucka,
Tem droższa, że ma kształt nieodgadnięty
I do perły jest niepodobna wcale,
Ale jest, jako monstrum dziwne, drogie —