Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

A po chwili rozległy się smętne tony gruzińskiej melodji:

A czto tiebie nużno?
Niczewo nie nużno...

VII.

— Oto jestem w jaskini lwa! — powiedział sobie Zaucha, stanąwszy po kilkudniowej podróży na dworcu brjańskim w Moskwie. Był szalenie utrudzony, zaziębiony, dygocący z gorączki, zawszawiony do niemożliwości i wyczerpany. Mimo to, ciekawy, jak Białokamienna podczas rewolucji wygląda, nie wziął nawet sanek, lecz powlókł się do miasta pieszo z małą walizeczką w ręku.
Na pierwszy rzut oka zmian żadnych widać nie było. Ulice, wymoszczone czarnym, brudnym śniegiem, miały wygląd zwyczajny. Jak dawniej, cicho, prawie niedosłyszalnie mknęły po śniegu we wszystkich kierunkach małe saneczki, jak dawniej, poobwieszane czarnemi gronami pasażerów, jeździły tramwaje. Wszędzie widać było mnóstwo ludzi, zajętych swemi sprawami, a Zaucha, mając głowę nabitą opowiadaniami o strasznym głodzie moskiewskim, z miłem zdziwieniem patrzył na wystawy sklepów z wiktuałami, pełne nie tylko wędlin, serów, masła i ryb, ale nawet przysmaków.
Wszedł na most, prowadzący przez Moskwę-rzekę i ujrzał we mgle wyniosły, tragiczny, patetyczny Kreml. Śmiało i mocno patrzał mu w oczy, myśląc o Wawelu, tak długo hańbionym przez żołnierzy austrjackich. Dumnie sterczały szerokie, harde, mocne mury siedziby carskiej, jak krągłe hełmy wite-