Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

ziów waregskich, lśniły małe, niezliczone kopułki cerkwi, uwieńczone przez żywe, czarne wieńce unoszących się nad niemi chmar kawek i wron, z głośnym wrzaskiem latających dokoła wież. Ale gdzież potęga carów? Żołnierzy gwardji zmienili na dawnych posterunkach Łotysze w obszytych czerwonym sznurkiem „calotte‘ach“, a w komnatach carskich rozgościli się Lenin i Trockij, dwa wypędki gimnazjalne.
W okolicach Arbatu zaczęły się pojawiać pierwsze ślady walk ulicznych — domy obdrapane, gęsto poszarpane salwami z karabinów maszynowych, czasem balkony rozbite lub gzymsy pokiereszowane, zdarte ze ścian granatami, tu i ówdzie, niby maść rozmazana na ścianie, białe wapno na świeżo zamurowanych dziurach. Aż wreszcie oczy ciekawego wędrowca uderzył widok potwornych, okropnych zwalisk u początku bulwaru Nikitskiego. Tam, w otoczeniu kilku niskich domów, mniej okaleczałych, lecz zato wstrętnie dziobatych i szpetnych wskutek upartego ostrzeliwania z karabinów maszynowych, w gruzach leżały dwie ogromne kamienice. Wszelkie życie, jakie się kryło w ich murach, piece, schody, ludzie, sprzęty, drzwi, sufity — wnętrzności, trzewia, serce i duszę domów, wydarto, wyszarpano. Wszystko, żarte ogniem i gryzione stalą, zniszczało, zapadło się, runęło i zmieniło się w kupę czarnych gruzów, gdzie kamień pomieszał się z pogiętemi, jak połamane żebra, sztabami żelaznemi. Pozostały częściowo mury wewnętrzne z okopconemi dziurami, w których kiedyś były okna, zaś na jednym domu, na wysokości pierwszego piętra widać było nietknięty szyld z ironicznym teraz napisem „Meblirowannyje komnaty.“