Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc co mamy robić? — pytał stary, siwy urzędnik młodego człowieka, najwidoczniej byłego studenta.
— W dalszym ciągu prowadzić wojnę domową.
— Jakże to? Więc my mamy zdobywać Nowoczerkask, Rostow i Armawir, a Niemcy tymczasem zabiorą nam Dźwińsk, Mińsk, Moskwę i Piotrogród?
— Ach, bo wy nie znacie, i nie rozumiecie Marksa! — z uśmiechem wyższości odpowiedział student. — My walczymy z kapitalizmem, zaś kapitalizm jest międzynarodowy, z czego jak na dłoni wynika, że burząc kapitalizm rosyjski, tem samem zadajemy cios kapitalizmowi niemieckiemu...
— To znaczy: Jeśli Rosja pójdzie z torbami, to Niemiec przez to zubożeje? Nie tak wy ze swoim Marksem rozumujecie?
— Wam wydaje się to dziwnem, ale tak istotnie jest! — zawołał student.
— Skończony idjota! — pomyślał z gniewem Zaucha i wzruszywszy ramionami, odszedł.
Wszędzie na murach rozlepiono mnóstwo afiszów, wzywających ludność do broni i do obrony rewolucji. Mało kto jednak afisze te czytał, a tu i ówdzie śmiano się z nich.
Twerska wrzała życiem. Na wystawach eleganckich sklepów piętrzyły się stosy towarów. Okna jakiejś owocarni olśniły Zauchę przepiękną dekoracją, sporządzoną wyłącznie z pomarańcz, przewiązanych zielonemi wstążeczkami i liśćmi pomarańczowemi. Mnóstwo było drobnych, ładnych kobietek, w futrach, pięknych paltach pluszowych, i w niezgrabnych śniegowcach, szpecących nogi. Nawet przygnębienia nie spostrzegało się, głośny śmiech i roz-