Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

mowy prowadzone swobodnym tonem brzmiały zuchwale, nawet zaczepnie. Zawsze harda, pewna siebie i nawet wobec carów niepokorna, stara stolica, nie straciła jeszcze — zdawało się — swego nieugiętego ducha, ani wiary w ostateczne swoje zwycięstwo.
Takie było pierwsze, powierzchowne wrażenie.
— Wkońcu nie można przecie jednym zamachem wstrzymać takiego mechanizmu jak mechanizm miljonowego miasta — myślał Zaucha. — Zobaczymy, co się pod tem kryje.

VIII.

Ślizgał się po bulwarach lub, z trudem wlokąc za sobą nogi, brnął suchym, popielatym piachem śniegowym, aż wreszcie ujrzał Milutyński zaułek i skryty za malinową cerkwią narożną czerwony, jednopiętrowy dom, w którym rozkwaterowane były polskie władze emigracyjne. Ulica ta, łącząca dwie ważne arterje miasta, Małą Łubiankę z ulicą Miaśnicką, ruchliwa i pełna ludzi, wygląd jednakże miała nieszczególny. Zaciemniała ją, przygniatała swym ogromem olbrzymia, kanciasta, prawie czarna kamienica, od której wiało chłodem i wyniosłą zarozumiałością, dalej zaś, wśród wielkomiejskich domów, widziało się stare, niskie rudery.
Naładowane wysoko brzozowemi polanami, a także skrzyniami sunęły środkiem ulicy szerokie „rozwalnie-sanie“, powożone przez brodatych mużyków w granatowych „armjakach“, przewiązanych czerwoną krajką. „Łomowicy“’ głośno, jak w lesie, pokrzykiwali na konie, olbrzymie, ciężkie „bitiugi“, z humorem i fantazją ciągnące ogromne furgony.