rzucały swym kierownikom złą wolę, a nieraz i nieuczciwość, podczas gdy bolszewicy, bezwzględnie wrogo usposobieni dla Polski i zamierzając dla własnych celów pozyskać tysiączne rzesze emigrantów, osaczali organizacje polskie i na oku mieli ich kierowników.
Mimo to w salach, biurach i korytarzach malinowego domu roiło się od ludzi, krzątających się żywo, zaaferowanych, zajętych, coś sobie na ucho szepczących. Młodzi kurjerzy wojskowi i skauci wybierali się w drogę, jacyś wysłańcy przychodzili z raportami, a wśród zbiegów z południa zauważył Zaucha też kilku doświadczonych, wypróbowanych agitatorów jeszcze z Galicji. Starzy „wyjadacze“, choć trochę z tropu zbici, miny mieli jednakże tęgie i pewne siebie. Sama ich obecność w Moskwie świadczyła, iż jakaś akcja jest w planie lub nawet w toku.
Pachniało konspiracją.
— Ano, zobaczymy! — powiedział sobie w duchu Zaucha, przyglądając się temu wszystkiemu. — Trzeba się będzie rozejrzeć, zapytać... Może jeszcze nie wszystko stracone. A teraz pomyślmy o sobie!
Był brudny, głodny, pieniędzy miał mało i nie wiedział, gdzie będzie spał; w owych czasach jednak było to rzeczą codzienną i zdarzało się głównie ludziom porządnym. Wiedząc o tem Zaucha, niewiele sobie ze swego położenia robił, lecz czekał, pewny, że prędzej czy później spotka jakąś poczciwą duszę w tych korytarzach, pełnych przejeżdżających i odjeżdżających.