Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

— No, przecie może mi się uda coś znaleźć...
— Bardzo wątpię. Za słone pieniądze — oczywiście! Moskwa jest tak strasznie przeludniona...
— Ale bolszewickich rządów jakoś tu nie widać...
— Nie. Tylko hołota rozzuchwalona i niechlujstwo coraz większe...
Pojechali tramwajem na plac Męki Pańskiej, skąd skręcili ku cichemu i niepozornemu zaułkowi Nastasińskiemu.
— O, a to co takiego? — zdziwił się naraz Zaucha, pokazując na wielki, piękny, biały budynek, na którego szczycie zatknięta była ogromna, czarna chorągiew z niewidocznym zdaleka białym napisem. Przed domem chodziło na straży kilku ludzi z karabinami na ramionach.
— Gdzie? Co? To gmach Klubu Kupieckiego, zajętego przez anarchistów. Sztandar anarchistów jest czarny — kolor buntu.
— Tak, wiem.
— Nie widzisz na sztandarze białego napisu „Anarchja?“ Wielki — jak byk. I uzbrojeni anarchiści na straży przed domem. Mają też swój dziennik, „Anarchję“ — wcale dobrze redagowany. I mówią, że tam są tanie i dobre obiady, po siedemdziesiąt pięć kop, tylko — towarzystwo choleryczne, ze złodziejami jadać...
Dlaczegóż zaraz — „ze złodziejami?“ Anarchiści nie są złodziejami.
E, ale tu są sami bandyci! — rzucił pogardliwie Chrobak.
— Więc to anarchiści zajęli Klub Kupiecki w Moskwie? Niby jakto — zajęli?