Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

— Jaki Popiołka? Adam? Ten rzeźbiarz? A cóżby on tutaj robił?
— Cóż?... Ludzie spotykają się dziś na końcu świata...
— To prawda. Ale wątpię, żeby to był Popiołka... Słyszałbym chyba coś o nim... Ja tu mam z artystami stosunki...
— Zawołaj mi go!
— Wleźli już w bramę...
— Skoczmy za nim!
— Nie puszczą. U nich tam trza się legitymować paszportami i przepustkami, jak w twierdzy... To nora... Lepiej chodźmy już na obiad, bo nam tańsze potrawy wyjedzą...

X.

Przez kilka pierwszych dni Zaucha pilnie chodził po Moskwie i wpatrując się w jej twarz, szukał oznak nowego życia.
Kiedyś Białokamienna przygniatała go ogromem, przytłaczała ciężarem masywnych budowli i nawskróś rosyjskim charakterem swego życia i swej kultury. Obce i odpychające było mu w niej wówczas wszystko. Pojednały go z nią teraz jej wielkie i bolesne przejścia, jej cierpienie i upokorzenie. Oto była w stanie pokuty. Zaucha widział na murach Kremlu ślady brutalnego, zaciekłego bombardowania, które nie oszczędziło nawet słynnego obrazu Mikołaja Ugodnika w jednej ze starożytnych bram, widział na Placu Czerwonym z pychą usypane groby bolszewików, którzy padli w boju o Moskwę, widział inteligencję nieledwie żebrzącą na ulicach, byłych oficerów, sprzedających „towarzyszom“