Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

pastę na buty, dzienniki, papierosy domowej roboty lub niezgrabne zabawki własnego wyrobu, widział sławnych doniedawna poetów, pod pozorem demokratyzacji sztuki zarabiających deklamowaniem swych utworów na kawiarnianych estradach, podczas gdy mówcy mityngowi na ulicach wyśmiewali wszystko, co trąciło starą kulturą burżuazyjną, zaś po mieście jeździły pełne rozzuchwalonych żołnierzy platformy, nierzadko z wycelowanemi przed siebie paszczami dział polowych. To ostatnie zupełnie już wyprowadzało Zauchę z równowagi.
— Na spacer z armatami jeżdżą, chamy! — klął przez zęby.
Tu i owdzie rozmawiał z ludźmi.
Nie tylko inteligencja, ale nawet proletarjat miejski uważał bolszewików za łotrzyków, którzy, zasłaniając się pięknemi hasłami, w rzeczywistości ujęli władzę w swe ręce tylko poto, aby się porządnie obłowić — co zresztą mówiono także o Kiereńskim. W trwałość ich panowania nie wierzono — burżuazja, a zwłaszcza inteligencja, w stosunku do sowjetów w dalszym ciągu uprawiała sabotaż. Kiedy Zaucha zwrócił raz w takiej rozmowie jednemu z inteligentów uwagę, że przez sabotaż cały naród rosyjski ponosi ogromne szkody, młody ów człowiek żachnął się.
— Znowu naród? My dosyć myśleliśmy o narodzie. Czas dziś o sobie samych myśleć. Zbyt drogo nas, inteligencję ta ludność kosztuje. Nie po karmanu!
— Więc co będzie?
— Niemcy przyjdą i zrobią porządek.
— Tak, tak. „Ziemia nasza wielka i bogata, a tylko porządku w niej niema“.