Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjdźcie i rządźcie nami! — zakończył Moskwicz. — Wszystko jedno kto — Niemcy, Polacy, Francuzi czy choćby Turcy! I owszem, rządźcie! Nic na tem nie stracicie. Porobicie majątki, będziecie mogli mieć najpiękniejsze kobiety, przecudne, przekosztowne futra, klejnoty — a i my będziemy jakoś żyli. Rosja bogata, wszystkiego w niej wbród, dla wszystkich starczy. Przyjdźcie i rządźcie nami — inaczej z głodu wyzdychamy i my i połowa Europy.
Jakoś przeżywić się można jeszcze było, ale wszystko musiało się kupować w pasku po bardzo wysokich cenach. Stąd, kto żył, rzucił się do handlu, spekulacji, szacherki. Opadał z ludzi pokost kultury, przepadały gdzieś hamujące nakazy etyki. Co im było do takiego czy innego ustroju społecznego? Od rana do wieczora na nogach, biegali po kawiarniach i tam, w gęstym, dymnym tłumie grubych, brudnych, paskudnych spekulantów kręcili się, myszkowali, przysiadali do stolików, wybiegali dokądś, znowu wracali zaaferowani, brali procenty. Odpowiednio do tego wzrastało łapownictwo, a nazwiska różnych komisarzy sowjeckich tak były znane, jak dawniej nazwiska łapowników carskich.
Zausze żyło się w tym „sosie“ ponuro i źle.
W dodatku był duchowo jakby bez gruntu pod stopami. Zdawało mu się, że wisi w powietrzu.
Bo oto na świecie działo się, działo się bardzo wiele rzeczy niezmiernie ważnych, w dalszym ciągu rozwijały się wypadki, do których mu dusza przyrosła i od których życie jego zależało, a on o nich nic nie wiedział. Z pism bolszewickich mało czego można się było dowiedzieć. Prasa ta podawała wia-