Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

z tych sfer rekrutował się kolportaż uliczny — cała ta upokorzona, bezbronna nędza rozbiegła się po chodnikach i placach i wciskała się z wyciągniętą w dłoni gazetą w tłum, słabemi głosami wykrzykując „Anarchja! Anarchja! Anarchja!“
Jak wszyscy, tak i Zaucha czytywał „Anarchję“ dość chętnie, choćby tylko dlatego, aby nie czytać dzienników bolszewickich. Anarchiści zachowywali się stosunkowo taktownie. Rozumie się, oni też prowadzili żywą, trącącą demagogją propagandę, czuło się jednak, że robią to raczej ze względów taktyki aktualnej.
Ale wkońcu i to było wszystko z „perspektywy warjata“, jak zwykł był mawiać Chrobak, a świat, odbity w tem piśmie, wyglądał jak obraz futurystyczny. Jajecznica, gulasz i chaos zupełny — w czasach, wymagających szczególnego natężenia świadomości.
Uciec! Uciec!
Można było, jeśli się miało bardzo dużo pieniędzy, zaś Zaucha był nędzarzem. Ubogi jego kapitalik topniał z każdym dniem. Więc musiał siedzieć w Moskwie.
Głównym tonem duszy Zauchy był teraz wielki smutek, wołający o ciszę, spokój i zamyślenie się. Nieledwie fizycznie czuł w sobie biedny tułacz obumieranie starego, przedwojennego świata. Prawie w jego oczach więdły stare ideje, bankrutowały wyśmiewane niemiłosiernie przez nową rzeczywistość wartości, w gruzy waliły się gmachy starych prawd, niezwyciężonych logicznie, lecz bezpłodnych życiowo. To wszystko, co Zaucha dokoła siebie widział, nie było bynajmniej jedynie dobrem, stało daleko od