Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

nalizowania najważniejszych wypadków, plotki, błyskotliwość, tupet niesłychany, dobre serce, schludność, pewna ciasna, mała pedantyczność kobiet i przywiązanie do szablonów, połączone z niezaprzeczoną wrażliwością i subtelnością — to wszystko śmieszyło, bawiło, irytowało i rozrzewniało zarazem. Trochę ptaszkowato wyglądało całe to towarzystwo na surowem i ponurem tle rewolucji, przewalającej zakrwawionym pługiem wielkie problemy życia i przyszłości.
— Ale oni tacy już są i takimi zostaną! — mówił sobie Zaucha. — I nikt nie ma prawa przekrawać ich na swoją modłę. A ja ich kocham i z ich głupstwami, bo nie są źli.
Siadywał zwykle w małej salce, gdzie zbierała się intelektualna śmietanka emigracji, literaci, krytycy, dziennikarze i inni augurowie, otoczeni przez poczciwych hreczkosiejów, nabożnie przysłuchujących się ich sporom. Przy jednym stole, otoczony liczną rodziną, jadł obiad wielki śpiewak z szeroką, wygoloną twarzą, we „frenchu“ i w wysokich butach. Żona jego, przystojna blondynka o ruchach kotki, lecz z energiczną twarzą pasjonatki, poważnem spojrzeniem spokojnych oczu oglądała towarzystwo, podczas gdy guwernantka, chuda, ruda, o ostrej twarzy chorej na żołądek „Primavery“ od czasu do czasu pochylała się ku starszemu chłopczykowi i poprawiając mu krawatkę, gryzła go nieznacznie w koniec ucha. Dalej dwie milutkie, wyświeżone, eleganckie aktoreczki warszawskie z różowemi pyszczkami, trajkotały żywo, podkreślając zdania lekkiemi ruchami brwi i błyskiem oczu. Rudawy mistyk z mazurskim profilem, żywcem z karykatury Kostrzewskiego wy-