kowych i wszelkiemi sposobami prześladowały burżuazję. Bohaterami dnia stali się teraz Niemcy. O nich mówiono nieomal z rozrzewnieniem — jaki to porządny naród, jaki dzielny, jaki mądry, sprawiedliwy i kulturalny. Zwłaszcza aktorki i aktorzy, którzy w Moskwie nie mieli już nic do roboty, a dowiedzieli się, że państwa centralne aktorów do wojska nie biorą, rwali się do kraju, pod niebiosa wynosząc centralną Europę.
Wściekał się Chrobak, rzucał parę zjadliwych słów — rozpoczynała się kłótnia, wzajemne wypominanie sobie różnych „świństw” i „lizań butów”, zarzuty przekupstwa, handlowania krwią polską, karjerowiczostwa. Twarze bladły, oczy stawały się twarde i złe, głosy pryskały sarkazmem, wybuchały inwektywami. Z głębi urażonych dusz dobywano argumentów najcięższych i najboleśniejszych, przeżuwanych tysiąckrotnie w bezsennych nocach. Stół żarzył się, gorzał nienawiścią.
Bo ludzie byli już chorzy.
Wybuchali o byle co — coraz częściej jednak o mikroskopijne istotnie porcje. Zupełnie tracili panowanie nad sobą, bili pięściami w stół i pieniąc się ze złości latali z talerzem po salach.
Dopiero w chwilach podrażnienia — mniejsza już o co — widać było siarczyste, ogniste dusze tych ludzi, eksplodujących niespodziewanie napozór, lecz najwyraźniej trawionych i żartych jakiemiś ogniami. Wybuch przychodził jak grom, błyskawiczny, porywający, wspaniały. Ludzie skakali naraz, jak żbiki, oczy płonęły im, ruchy stawały się nieomal drapieżne — a Zaucha się cieszył, bo wnosił z tego, że temperament polski nie wygasł, a tylko Polacy stali
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.